Recenzja filmu

Mosquito State (2020)
Filip Jan Rymsza
Beau Knapp
Charlotte Vega

Poczwarka

Rymsza kreuje przestrzeń wewnętrznego świata Richarda z gatunkowych tropów. Sięga po body horror, thriller psychologiczny, paranoidalne kino grozy, a nawet romans. W żadnym momencie jednak nie
Poczwarka
Pozycja Filipa Jana Rymszy w rodzimej kinematografii jest nietypowa. Pojawił się ze swoim fabularnym debiutem – "Mosquito State" – jakby znikąd. Nie pokonał bowiem klasycznej drogi młodego fabularzysty, nie studiował ani w Łodzi, ani w Katowicach, nie dał się poznać przez filmy krótkometrażowe. Wszystko dlatego, że edukację i doświadczenie zbierał w Stanach Zjednoczonych, gdzie mimo młodego wieku miał sposobność zaangażować się w niezwykłe przedsięwzięcia, z produkcją i nadzorem nad ukończeniem ostatniego dzieła Orsona Wellesa – "The Other Side of The Wind" – na czele. Być może właśnie z tego powodu stworzył dzieło tak inne od tego, co kręci się obecnie u nas w kraju. 


"Mosquito State" czerpie garściami z kina zza oceanu. Rymsza wymieszał w nim "Muchę" Davida Cronenberga, "Pi" Darrena Aronofsky’ego, "American Psycho" Mary Harron i "Big Short" Adama McKaya. I powstała z tego mieszanka tak egzotyczna, jak ten filmowy zestaw. Mamy tu bowiem biologiczne transformacje, paranoję, autystycznego geniusza, niemoralny świat Wall Street i pukający do drzwi kryzys na rynkach finansowych z 2007 roku. Mimo tych licznych zapożyczeń i inspiracji udało się  Rymszy stworzyć dzieło autorskie i oryginalne, traktujące gatunkowe tropy i dobrze rozpoznane przez kino tematy jako elementy większej układanki.

Bohaterem filmu jest Richard Boca – wycofany, nieco autystyczny geniusz matematyczny, specjalizujący się w algorytmicznej analizie giełdy. Poznajemy go w momencie, gdy zaczyna dostrzegać nowe prawidłowości, przeczące dotychczasowym, bardzo skomplikowanym, lecz znanym mu strukturom funkcjonowania giełdy. Richard wydaje się kopią Michaela Burry’ego z "Big Short", który jako jedyny potrafił na długo przed resztą przewidzieć katastrofalne wydarzenia na światowych rynkach. Jednak postać Rymszy jest jeszcze bardziej zamknięta w swoim świecie i zdaje się coraz głębiej usuwać w rzeczywistość własnych rojeń.

Rymsza kreuje przestrzeń wewnętrznego świata Richarda z gatunkowych tropów. Sięga po body horror, thriller psychologiczny, paranoidalne kino grozy, a nawet romans. W żadnym momencie jednak nie idzie wydeptaną ścieżką konwencji, przez cały czas trzymając się własnej artystycznej drogi. Gatunkowe tropy służą mu jedynie jako dobrze rozpoznawalna przez widzów furtka prowadząca jednak do świata nieprzeniknionego. Do świata pogrążonego w psychozie mężczyzny, którego nie jesteśmy w stanie pojąć i którego twórca nie stara się widzom tłumaczyć.


W tym tkwi siła "Mosquito State" – nie pasożytuje on na postaci osoby z zaburzeniami psychicznymi. Nie daje złudzenia zrozumienia tego, co siedzi w głowie autystycznego geniusza, nie tworzy kuszącej wizji alternatywnej percepcji. Jego sposób pojmowania rzeczywistości musi pozostać dla nas zagadką. Możemy jedynie podejrzewać, że w dziwacznym sposobie zachowywania się bohatera jest jakaś logika i być może tylko on jest w stanie pojąć zasadę rządzącą rzeczywistością.

Trudno podczas seansu nie mieć skojarzeń z "Muchą" Cronenberga – z tą różnicą, że rolę irytującego bzyczącego insekta przejął tym razem komar. U Rymszy mały owad również staje się elementem prowadzącym do dziwacznych mutacji rodem z body horroru. Ale cielesne zmiany Richarda mają charakter raczej metaforyczny, a ich funkcja w fabule wybiega daleko poza dostarczanie paradoksalnego uczucia obrzydliwej rozkoszy. Reżyser wpisuje perypetie bohatera w cykl wykluwania się komara, co ma symbolizować przepoczwarzanie się – nabywanie nowej świadomości, otwierania się na nowe poziomy poznania. Matematyk najwidoczniej dostrzega w figurze bzyczącego owada i stadnym zachowaniu roju większy porządek, który najwyraźniej można wykorzystać do nowej teorii działania rynków. 


Nie bez powodu używam formy przypuszczającej, bo Rymsza koncentruje się raczej na pokazywaniu funkcjonowania bohatera w świecie niż tłumaczeniu czegokolwiek. W pewnym momencie zaczyna to irytować, bo piętrzące się niedopowiedzenia i domniemania rozbijają wiarygodność opowieści i budują dystans, z powodu którego nie jesteśmy w stanie zaangażować się w opowieść emocjonalnie. Długimi fragmentami film zamienia się w niezwykle efektowną wizualnie, ale jednak fabularną wydmuszkę, zmuszającą do doszukiwania się bardzo głęboko ukrytego sensu w dziwacznych kształtach roju komarów. 

Metaliczne zdjęcia Erica Koretza i imponujące, lecz lodowate designerskim minimalizmem wnętrza Marka Warszewskiego kreują świat obcy, nieprzyjazny, ale jednocześnie ze względu na swoją elegancję i egzotykę są pociągające. Obraz momentami przejmuje władzę nad opowieścią i wydaje się, że Rymszy to odpowiada. Trudno jednak zbyt długo kontemplować snującego się korytarzami swojego wielkiego apartamentu bohatera bez możliwości przeniknięcia większego sensu reżyserskiej wizji, która jest równie niejasna jak zachowanie Richarda. Film z tego powodu przypomina poczwarkę – jest na dobrej drodze do stania się pełnym dziełem, ale czegoś ewidentnie mu jeszcze brakuje. 
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones